„Nie jestem. Mam dość bycia mniejszym, żeby inni czuli się więksi. To co innego.”
„Ona nie zrozumie.”
„Na razie nie musi.”
W niedzielę mój e-mail do Caroline – krótki, miły, stanowczy – zaprosił ją i dzieci na lunch w południe, dodając klauzulę dotyczącą rang. Przybyli punktualnie z daliami i przeprosinami luźno ułożonymi na jej twarzy. Przy stole nikt nie umarł, gdy sam się pierwszy obsłużyłem. Sufit nie pękł. Świat toczył się dalej, na szczęście niezmieniony dzięki naszemu eksperymentowi z równością.
Po deserze Caroline stanęła przy zlewie i zaczęła obracać kwiaty w wazonie.
„Próbuję” – powiedziała.
„Widzę to.”
„Nie chcę być córką, która sprawia, że jej matka czuje się mała”.
„To nie bądź.”
„To nie jest takie proste.”
„I jest, i nie jest” – powiedziałem. „To praktyka. Jak nitkowanie zębów. Albo słuchanie”.
„Przepraszam” – powiedziała w końcu, a jej słowa wylądowały z własną grawitacją.
„Dziękuję” – powiedziałem. Pozwoliliśmy im usiąść i wstać.